Będąc w Szczecinie, chciałam wykorzystać pomoc mamy i pobiegać trochę po sklepach.
Skończyło się jednak jak zwykle: dla siebie nie kupiłam dokładnie żadnego ubrania, za to garderoba Leona ponownie się wzbogaciła.
Ten fenomen zawsze mnie zadziwia. Jakoś w ciąży nie kupowałam zbyt wielu ubranek preferując zakupy dla samej siebie. Być może wpływ na to miał fakt, że do końca nie znaliśmy płci, więc nie wiedziałam tak naprawdę, co kupować a ile można mieć beżowych czy białych śpioszków?
Teraz wydaje mi się jednak, że do tematu podeszłam zadaniowo i w ciąży koncentrowałam się po prostu na ciąży i ciuszki czy zabawki nie mieściły się jeszcze w kręgu zainteresowania.
Wszystko zmieniło się jednak w momencie, gdy synek pojawił się na świecie... Zwariowałam, oszalałam i sama siebie zadziwiłam. Godzinami mogę szukać ubranek w internecie, zdając sobie jednocześnie sprawę, że Leon ma ich już tyle, że nie wiadomo, czy w ogóle zdąży większość założyć.
To jest jednak silniejsze ode mnie i chyba rekompensuje mi fakt, że sobie samej ciężko jest coś kupić. Ponadto zawsze mam pewność, że mój mały przystojniak będzie w czymś nowym wyglądał fantastycznie, a ja z moją jeszcze daleką od ideału figurą, niekoniecznie.
A to przywieźliśmy z wakacji w Szczecinie:
Body z długim rękawem, marka Name It kupiona w Vero Moda, ok. 15 zł |
Zestaw na chrzciny z Coccodrillo, po przecenie ok. 85 |
Skarpetki dla małego lwika, ok. 18 zł |
Zestaw 3 body bez rękawków, marka COOLCLUB Baby, ok. 20 zł |
Z tych body jestem akurat średnio zadowolona. Po dwukrotnym praniu kolory znacznie zbladły a jedno się jakoś dziwnie rozciągnęło. Dodatkowo firma ta ma problemy z rozmiarówką, bo musiałam wziąć 80, choć Leon dopiero co przeszedł na rozmiar 74.
Oczywiście mogłabym kupić znacznie więcej, ale staram się trochę opanować. Pewnie do czasu...
Pozdrawiamy i miłego dnia!
Keine Kommentare:
Kommentar veröffentlichen