Co mama to inne podejście do tego tematu. Jedne zwiedzają z brzuszkiem odległe a nawet egzotyczne kraje a ich niemowlaczki widziały często więcej krajów niż nie jeden dorosły, a są i takie, które nie chcąc ryzykować, nie wyruszają w podróże.
Ja myślę, że trzeba się kierować intuicją i jednak zdrowym rozsądkiem, bo to nie chodzi już o nas samych, ale też o maleństwo.
Jedym z pierwszych pytań mojego męża, po tym jak się dowiedzieliśmy o ciąży, było czy możemy pojechać do Meksyku, co planowaliśmy wcześniej. Ginekolog odradziła to jednak zdecydowanie. Wg niej lot byłby za długi i najbezpieczniej jest, gdy nie przekracza 3 czy 4 godzin. Poza tym nie można być pewnym, jak działa system opieki medycznej w Meksyku.
Ja sama zrezygnowałam z wyjazdu na Majorkę w drugim miesiącu ciąży. W ciągu pierwszych trzech miesięcy życia płodowego tworzą się zalążki wszystkich organów i układu nerwowego i część lekarzy odradza wtedy loty. Zdecydowana większość nie widzi przeciwwskazań, ja jednak wolałam nie ryzykować. Muszę jednak dodać, że ten wyjazd byłby związany ze stresem na samej Majorce (wyjazd z firmą) i to też przesądziło o mojej decyzji. Ogólnie w ciąży można bez problemów latać, granicą w większości linii lotniczych jest dopiero 36. tydzień.
W piątym miesiącu jechaliśmy autem 700 km do Polski i czułam się bardzo dobrze. Brzuch nie był za duży, plecy jeszcze nie bolały. Z takiej trasy zrezygnowałam już jednak w ósmym miesiącu, to było już dla mnie za późno.
Z perspektywy czasu widzę, że byłam bardzo ostrożna w ciąży, ale nie chciałam później niczego żałować a nie musiałam nigdzie wyjeżdżać (biorąc pod uwagę, że nie miałam za bardzo urlopu). Mimo to codziennie dojeżdżałam 30 km do pracy, a auto prowadziłam jeszcze w dniu porodu.
Z Leonem pojechaliśmy do Polski jeszcze zanim skończył 2 miesiące. Jako dumna mama chciałam go koniecznie przedstawić rodzinie i znajomym a do tego mój ukochany dziadek kończył 80 lat. Podróż przebiegła bardzo fajnie, robiliśmy przerwy na karmienie do 2-3 godziny a mały większość drogi słodko przespał. Na pewno nie było to jednak dla niego komfortowe, bo po powrocie po włożeniu do fotelika bardzo płakał i przez jakiś czas nie lubił jeździć autem.
Gdy miał 4 miesiące lecieliśmy z Düsseldorfu do Berlina (niestety nie ma połączeń do Szczecina). Bardzo się bałam, bo leciałam z nim sama. Na lotnisku super sprawdziło się moje nosidełko a Leona interesowało tam dosłownie wszystko. Lot do Berlina minął fantastycznie, bo zasnął zanim wystartowaliśmy i obudził się nad Berlinem. Lot powrotny nie był już taką sielanką. bo płakał przeraźliwie przez jakies 20 minut i cieszyłam się, że siedzieliśmy sami w rzędzie. To był jednak czas, gdy odrzucił butelkę a ja nie miałam tyle pokarmu, ile potrzebował. No i mój uparciuszek nie bierze smoczka, co by na pewno ułatwiło mi życie. Po każdym locie Leon spał bardzo długo i mocno, czyli dla niego też był to w jakimś względzie wysiłek.
W następnym tygodniu jedziemy na urlop do Polski i czeka nas ponownie 700 km, tym razem z 7-miesięcznym Leonem. Jestem bardzo ciekawa, jak teraz minie nam ta podróż.
Mittwoch, 17. Juli 2013
Dienstag, 16. Juli 2013
Włosy... mamy i nie mamy
Wiadomo, że podczas ciąży większość przyszłych mam cieszy się ładniejszymi włosami, które o wiele mniej wypadają, często stają się błyszczące i po prostu piękniejsze. To sprawka tych szalejących hormonów, które wzniecają w organizmie istną rewolucję.
W moim przypadku poprawę zauważyłam dopiero po piątym miesiącu ciąży, ale może to dlatego, że wtedy odeszło mi dużo stresów w pracy. Przy czesaniu, myciu, układaniu czupryny nie wypadały prawie żadne włosy, co było niesamowitym komfortem. Co więcej, pojawiło się mnóstwo małych włosków. Byłam przeszczęśliwa!
Leon urodził się też z super fryzurką, tak więc przez jakiś czas obydwoje zachwycaliśmy swoimi grzywami i zbieraliśmy mnóstwo komplementów.
Do czasu....
Gdy mały skończył trzy miesiące zobaczyłam nagle mnóstwo włosów na szczotce, jeszcze więcej na umywalce, nie mówiąc o tych które znajdowałam na podłodze czy w rączkach Leona. Dopadło mnie! A tak się łudziłam, że łysienie poporodowe mnie ominie...
Wydawało mi się, że w końcu na mojej głowie pojawi się łysinka, każde mycie i czesanie włosów było horrorem, który doprowadzał mnie do łez...
Włosy wiązałam w kitkę i nie pozwalałam nikomu dotknąć. Tak stan trwał około dwóch miesięcy.
Z powodu karmienia nie mogłam zastosować wielu środków takich jak suplementy diety, specjalne toniki itp. Łykałam dalej witaminki dla mam i używałam szamponu z kofeiną z Alverde.
W aptece polecono mi również homeopatyczne tabletki Schüßler-Salze Silicea D12, które niby mogą łykać mamy karmiące. Na ulotce napisano jednak, że nie zbadano oddziaływania tego środka na mleko, więc nie ryzykowałam.
Podczas poszukiwania jakiejkolwiek porady w internecie, znalazłam również wzmiankę, jakoby olej do włosów Amla Hair Oil z firmy Khadi miał pomóc. Zastosowałam go jednak do dziś tylko jeden raz, więc nie mogę się wypowiedzieć.
Pod koniec czwartego miesiąca pojechałam do Polski, gdzie mama namówiła mnie na podcięcie włosów. To mit, jakoby miało to zdziałać cuda, ale włosy stały się lżejsze i wyglądały na zdrowsze. Dodatkowo mama poleciła mi maseczkę Henna Wax z firmy PilomWax. I nagle jak ręką odjął.... włosy nie przestały zupełnie wypadać, ale było to już w normie.
Żeby jednak nie było tak sielankowo, zauważyłam na szczoteczce i kocyku Leona, że teraz jemu zaczęło wypadać dużo włosków i jego czuprynka mocno się przerzedziła (został tylko lok na czubku głowy, nad czołem i po bokach). To też trwało około dwóch miesięcy i teraz zauważam, że urosło dużo nowych włosków.
Dlaczego o tym piszę? Bo na pewno wiele z was przeżywa to samo i nie wierzy, że będzie lepiej. Też nie wierzyłam... ale naprawdę to wypadanie ma swój koniec a wzpadają w sumie te włosy, które nie wypadły podczas ciąży i pierwszych miesięcy po porodzie. Co jest najlepsze, bardzo szybko zaczynają odrastać nowe włoski!
Tak więc naprawdę nie ma co się zamartwiać i trzeba traktować to jako oczywistą kolej rzeczy:)))))))
W moim przypadku poprawę zauważyłam dopiero po piątym miesiącu ciąży, ale może to dlatego, że wtedy odeszło mi dużo stresów w pracy. Przy czesaniu, myciu, układaniu czupryny nie wypadały prawie żadne włosy, co było niesamowitym komfortem. Co więcej, pojawiło się mnóstwo małych włosków. Byłam przeszczęśliwa!
Leon urodził się też z super fryzurką, tak więc przez jakiś czas obydwoje zachwycaliśmy swoimi grzywami i zbieraliśmy mnóstwo komplementów.
Do czasu....
Gdy mały skończył trzy miesiące zobaczyłam nagle mnóstwo włosów na szczotce, jeszcze więcej na umywalce, nie mówiąc o tych które znajdowałam na podłodze czy w rączkach Leona. Dopadło mnie! A tak się łudziłam, że łysienie poporodowe mnie ominie...
Wydawało mi się, że w końcu na mojej głowie pojawi się łysinka, każde mycie i czesanie włosów było horrorem, który doprowadzał mnie do łez...
Włosy wiązałam w kitkę i nie pozwalałam nikomu dotknąć. Tak stan trwał około dwóch miesięcy.
Z powodu karmienia nie mogłam zastosować wielu środków takich jak suplementy diety, specjalne toniki itp. Łykałam dalej witaminki dla mam i używałam szamponu z kofeiną z Alverde.
W aptece polecono mi również homeopatyczne tabletki Schüßler-Salze Silicea D12, które niby mogą łykać mamy karmiące. Na ulotce napisano jednak, że nie zbadano oddziaływania tego środka na mleko, więc nie ryzykowałam.
Podczas poszukiwania jakiejkolwiek porady w internecie, znalazłam również wzmiankę, jakoby olej do włosów Amla Hair Oil z firmy Khadi miał pomóc. Zastosowałam go jednak do dziś tylko jeden raz, więc nie mogę się wypowiedzieć.
Pod koniec czwartego miesiąca pojechałam do Polski, gdzie mama namówiła mnie na podcięcie włosów. To mit, jakoby miało to zdziałać cuda, ale włosy stały się lżejsze i wyglądały na zdrowsze. Dodatkowo mama poleciła mi maseczkę Henna Wax z firmy PilomWax. I nagle jak ręką odjął.... włosy nie przestały zupełnie wypadać, ale było to już w normie.
Żeby jednak nie było tak sielankowo, zauważyłam na szczoteczce i kocyku Leona, że teraz jemu zaczęło wypadać dużo włosków i jego czuprynka mocno się przerzedziła (został tylko lok na czubku głowy, nad czołem i po bokach). To też trwało około dwóch miesięcy i teraz zauważam, że urosło dużo nowych włosków.
Dlaczego o tym piszę? Bo na pewno wiele z was przeżywa to samo i nie wierzy, że będzie lepiej. Też nie wierzyłam... ale naprawdę to wypadanie ma swój koniec a wzpadają w sumie te włosy, które nie wypadły podczas ciąży i pierwszych miesięcy po porodzie. Co jest najlepsze, bardzo szybko zaczynają odrastać nowe włoski!
Tak więc naprawdę nie ma co się zamartwiać i trzeba traktować to jako oczywistą kolej rzeczy:)))))))
Babytrage... mój ratunek
Jeszcze zanim urodziłam Leona, podobał mi się widok mam niosących swoje maluszki w chustach czy nosidełkach i zawsze chciałam tego ze swoim dzieckiem spróbować.
Przez pierwsze miesięcy nie mogłam się jakoś za ten temat zabrać, a do tego trafiliśmy na bardzo paskudną, szarą i długą zimę.
W końcu, gdy Leon miał 4 miesiące i mając w planach lot samolotem, stwierdziłam, że czas najwyższy się tym zainteresować.
Od początku wiedziełam, że wolę nosidełko od chusty. Wydawało mi się praktyczniejsze i łatwiejsze do założenia, a do tego istnieje większa szansa, że mój mąż założy nosidełko niż chustę.
Te ostatnie mają oczywiście wielu zwolenników, którzy przekonują, że ich wiązanie nie jest trudne, a do tego, muszę przyznać, mają przepiękne wzory.
Na szkole rodzenia położna pokazała nam kilka nosidełek i powiedziała, na co mamy zwrócić uwagę przy ich wyborze.Ogólnie poleciła nam:
http://www.hoppediz.de/ - chusty i nosidełko Bondolino
http://www.didymos.de/ - chusty
http://www.ergobaby.eu/de
http://www.manduca.de/
http://www.wickelkinder.de/
Odradziła za to zdecydowanie nosidełka w typie Baby Björn. Dzieci nie mają w nich nóżek w pozycji żabki a do tego możliwe w nich noszenie dziecka skierowanego w kierunku poruszania się nie jest zalecane.
Zanim zdecydowałam się na zakup mojego nosidełka, zrobiłam małe rozeznanie w internecie i wybór padł na Bondolino. Jest ono zrobione z tego samego materiału co chusty, jednakże łatwiej jest je założyć. Materiał jest bardzo elastyczny i można w nim nosić już noworodki.
Zastanawiałam się również nad Manduca i Ergobaby, ale wiele osób pisało, że nadają się najlepiej dla starszych niemowlaków, które już umieją siedzieć.
Z mojego Bondolino jestem bardzo zadowolona i, ku mojej radości, Leon również. Teraz, gdy nie chce już za bardzo jeździć w gondoli a na spacerówkę wydaje mi się za wcześnie, jest to dla mnie prawdziwe wybawienie. Gdy po 20 minutach w wózku wznosi alarm, wkładam go do Bondolino i jest szczęśliwy.
Zauważyłam tylko, że jednak po jakimś czasie noszenia moich kochanych 9 kilo, bolą plecy. Ale to może być kwestią praktyki.
Istnieją również wykształceni doradcy w temacie noszenia dzieci, u których można wypróbować wiele nosidełek i chust. Jest to jednak usługa dość droga, bo kosztuje jakieś 30 Euro.
Same nosidełka i chusty też nie są tanie, bo te najlepsze kosztują ok. 100 Euro i więcej. Ja swoje kupiłam na eBay Kleinanzeigen. Najlepiej odebrać je jednak osobiście i sprawdzić czy wszystkie rzepy trzymają, bo od tego zależy bezpieczeństwo maluszka.
Przez pierwsze miesięcy nie mogłam się jakoś za ten temat zabrać, a do tego trafiliśmy na bardzo paskudną, szarą i długą zimę.
W końcu, gdy Leon miał 4 miesiące i mając w planach lot samolotem, stwierdziłam, że czas najwyższy się tym zainteresować.
Od początku wiedziełam, że wolę nosidełko od chusty. Wydawało mi się praktyczniejsze i łatwiejsze do założenia, a do tego istnieje większa szansa, że mój mąż założy nosidełko niż chustę.
Te ostatnie mają oczywiście wielu zwolenników, którzy przekonują, że ich wiązanie nie jest trudne, a do tego, muszę przyznać, mają przepiękne wzory.
Na szkole rodzenia położna pokazała nam kilka nosidełek i powiedziała, na co mamy zwrócić uwagę przy ich wyborze.Ogólnie poleciła nam:
http://www.hoppediz.de/ - chusty i nosidełko Bondolino
http://www.didymos.de/ - chusty
http://www.ergobaby.eu/de
http://www.manduca.de/
http://www.wickelkinder.de/
Odradziła za to zdecydowanie nosidełka w typie Baby Björn. Dzieci nie mają w nich nóżek w pozycji żabki a do tego możliwe w nich noszenie dziecka skierowanego w kierunku poruszania się nie jest zalecane.
Zanim zdecydowałam się na zakup mojego nosidełka, zrobiłam małe rozeznanie w internecie i wybór padł na Bondolino. Jest ono zrobione z tego samego materiału co chusty, jednakże łatwiej jest je założyć. Materiał jest bardzo elastyczny i można w nim nosić już noworodki.
Zastanawiałam się również nad Manduca i Ergobaby, ale wiele osób pisało, że nadają się najlepiej dla starszych niemowlaków, które już umieją siedzieć.
Z mojego Bondolino jestem bardzo zadowolona i, ku mojej radości, Leon również. Teraz, gdy nie chce już za bardzo jeździć w gondoli a na spacerówkę wydaje mi się za wcześnie, jest to dla mnie prawdziwe wybawienie. Gdy po 20 minutach w wózku wznosi alarm, wkładam go do Bondolino i jest szczęśliwy.
Zauważyłam tylko, że jednak po jakimś czasie noszenia moich kochanych 9 kilo, bolą plecy. Ale to może być kwestią praktyki.
Istnieją również wykształceni doradcy w temacie noszenia dzieci, u których można wypróbować wiele nosidełek i chust. Jest to jednak usługa dość droga, bo kosztuje jakieś 30 Euro.
Same nosidełka i chusty też nie są tanie, bo te najlepsze kosztują ok. 100 Euro i więcej. Ja swoje kupiłam na eBay Kleinanzeigen. Najlepiej odebrać je jednak osobiście i sprawdzić czy wszystkie rzepy trzymają, bo od tego zależy bezpieczeństwo maluszka.
Donnerstag, 11. Juli 2013
VIP czyli Hebamme
Wiele osób już na samym początku ciąży radziło mi, żebym jak najszybciej zabrała się za poszukiwanie położnej.
Ja jednak najpierw poczekałam, by minęły te krytyczne trzy miesiące a potem po prostu nie znajdowałam na to czasu, gdyż przez całą ciążę musiałam dużo i długo pracować.
Gdy w końcu się za te poszukiwania wzięłam, byłam już w 18. tygodniu... i się załamałam.
Nikt nie mógł mi żadnej położnej z czystym sumieniem polecić a te, z krórych moi znajomi byli w miarę zadowoleni, nie miały już miejsc.
W internecie znalazłam kilka list z danymi położnych z Dusseldorfu i okolic (m.in. na stronie www.kindsgo.de). Wiele z nich ma również swoje prywatne strony internetowe. Jako że codziennie byłam w domu dopiero po 19, kontaktowałam się z nimi przez e-mail (nie jest to mile widziane, gdy się do nich wydzwania wieczorem czy w weekend).
80% odpowiedzi było negatywnych, bo a to planowały w tym czasie urlop (termin mieliśmy akurat na okres świąt Bożego Narodzenia i sylwestra), albo nie pracowały już w zawodzie, albo miały już komplet, albo się przeprowadziły.
Gdy dostałam więc pozytywną odpowiedz i propozycję spotkania, skakałam z radości i poczułam dużą ulgę. Nie powiem, żebym po poznaniu Britty była do niej zupełnie przekonana, ale była dość miła, odebrała kilkaset porodów, więc podpisałam z nią umowę.
Położna zajmuje się już profilaktyką w trakcie ciąży. Można z nią skonsultować wszelkie wątpliwości a nawet iść przeprowadzić u niej badania kontrolne (często mają przenośne KTG). Ja miałam mimo wszystko większe zaufanie do mojej ginekolog.
W ciągu pierwszych 10 dni po urodzeniu dziecka położna może do was przychodzić nawet codziennie. Zakres jej pomocy to m.in.:
O ile się nie mylę, do 8. miesiąca życia Leona pozostały mi jeszcze 3 spotkania, ale nie wiem czy je wykorzystam.
Gdy występują jakieś problemy, np. z karmieniem, lekarz może zawsze przepisać dodatkowe wizyty.
Ogólnie to jest super sprawa, że ktoś do nas przychodzi, pomaga w tym ciężkim okresie, szczególnie, gdy jest to pierwsze dziecko i najbliższa rodzina mieszka daleko od nas.
Mam tylko kilka ale:
Wiem również, że w tym roku coś się zmieniło w kwestii opieki położnej podczas porodu.
Na pewno warto zająć się poszukiwaniem położnej już na samym początku ciąży. Gdy wiemy, w którym szpitalu będziemy rodzić, można się zorientować, czy tamtejsze położne mogłyby się nami zaopiekować.
Bardzo ważne jest czy zawiąże się między wami a położną więź sympatii. Tylko w takim przypadku może być mowa o zaufaniu a nie oszukujmy się, to jest bardzo intymny układ. W końcu taka położna towarzyszy wam w jednym z najpiękniejszych okresów w życiu i ma duży wpływ na jego przebieg.
Ja jednak najpierw poczekałam, by minęły te krytyczne trzy miesiące a potem po prostu nie znajdowałam na to czasu, gdyż przez całą ciążę musiałam dużo i długo pracować.
Gdy w końcu się za te poszukiwania wzięłam, byłam już w 18. tygodniu... i się załamałam.
Nikt nie mógł mi żadnej położnej z czystym sumieniem polecić a te, z krórych moi znajomi byli w miarę zadowoleni, nie miały już miejsc.
W internecie znalazłam kilka list z danymi położnych z Dusseldorfu i okolic (m.in. na stronie www.kindsgo.de). Wiele z nich ma również swoje prywatne strony internetowe. Jako że codziennie byłam w domu dopiero po 19, kontaktowałam się z nimi przez e-mail (nie jest to mile widziane, gdy się do nich wydzwania wieczorem czy w weekend).
80% odpowiedzi było negatywnych, bo a to planowały w tym czasie urlop (termin mieliśmy akurat na okres świąt Bożego Narodzenia i sylwestra), albo nie pracowały już w zawodzie, albo miały już komplet, albo się przeprowadziły.
Gdy dostałam więc pozytywną odpowiedz i propozycję spotkania, skakałam z radości i poczułam dużą ulgę. Nie powiem, żebym po poznaniu Britty była do niej zupełnie przekonana, ale była dość miła, odebrała kilkaset porodów, więc podpisałam z nią umowę.
Położna zajmuje się już profilaktyką w trakcie ciąży. Można z nią skonsultować wszelkie wątpliwości a nawet iść przeprowadzić u niej badania kontrolne (często mają przenośne KTG). Ja miałam mimo wszystko większe zaufanie do mojej ginekolog.
W ciągu pierwszych 10 dni po urodzeniu dziecka położna może do was przychodzić nawet codziennie. Zakres jej pomocy to m.in.:
- ważenie maleństwa i kontrola przyrostu wagi
- pielęgnacja pępuszka
- kontrola zażółcenia (to właśnie dzięki Katrin pojechaliśmy do szpitala, gdzie się okazało, że żółtaczka jest na tyle silna, że musi Leon musi tam zostać
- pomoc przy kąpieli
- badanie mamy, ewentualnych szwów, również formy psychicznej
- pomoc w temacie karmienia piersią
O ile się nie mylę, do 8. miesiąca życia Leona pozostały mi jeszcze 3 spotkania, ale nie wiem czy je wykorzystam.
Gdy występują jakieś problemy, np. z karmieniem, lekarz może zawsze przepisać dodatkowe wizyty.
Ogólnie to jest super sprawa, że ktoś do nas przychodzi, pomaga w tym ciężkim okresie, szczególnie, gdy jest to pierwsze dziecko i najbliższa rodzina mieszka daleko od nas.
Mam tylko kilka ale:
- położne są najczęściej dość młodymi dziewczynami. Są oczywiście wykształcone, często przyjmowały osobiście porody, ale większość nie ma własnych dzieci, a więc ich wiedza jest książkowa. Wiele kwestii, np. na temat rozszerzania diety, musialam wyjaśnić sama, popytać znajomych, poczytać w internecie czy literaturze, bo miałam wrażenie, że położna nie ma o tym pojęcia albo to co mówi, jest nierealne.
- wiele z nich jest bardzo mocno zorientowanych na karmienie piersią i młoda mama może znaleźć się trochę pod presją, gdy z jakiegoś powodu decyduje się przejść na butelkę. Tak było w moim przypadku. Mleko modyfikowane było dla mojej położnej złem wcielonym, przez co nabawiłam się zapalenia piersi i wielu stresów.
- położne nie są nieomylne i nie warto opierać się tylko na ich opinii. Co się bardziej liczy, to własna intuicja. Moja położna nie zauważyła u mnie zapalenia piersi, czego skutkiem był ropień, który musiał być nacinany.
Wiem również, że w tym roku coś się zmieniło w kwestii opieki położnej podczas porodu.
Na pewno warto zająć się poszukiwaniem położnej już na samym początku ciąży. Gdy wiemy, w którym szpitalu będziemy rodzić, można się zorientować, czy tamtejsze położne mogłyby się nami zaopiekować.
Bardzo ważne jest czy zawiąże się między wami a położną więź sympatii. Tylko w takim przypadku może być mowa o zaufaniu a nie oszukujmy się, to jest bardzo intymny układ. W końcu taka położna towarzyszy wam w jednym z najpiękniejszych okresów w życiu i ma duży wpływ na jego przebieg.
Freitag, 5. Juli 2013
Leon Leon pokaż ząbki :)
Ząbkowanie.... grrrr... w naszym przypadku to zmora a dla Leona wielkie cierpienie. Zaczęło się ono już na początku czwartego miesiąca.
Na początku mocno się ślinił, wkładał sobie częściej coś do buzi.
Miesiąc pózniej w buzi lądowało wszystko, a zamiast jednej piąstki były już dwie. Doszły biegunki, lekkie gorączki i rozdrażnienie.
A zęba ani widu ani słychu...
Dopiero dwa tygodnie temu pojawiły się dwie dolne jedyneczki, co było poprzedzone jeszcze większym cierpieniem i napadami przerazliwego płaczu. Ostre są niesamowicie, ale na szczęście podczas karmienia piersią nie czuję ich.
W tym trudnym czasie pomagały nam:
Każdy maluch przechodzi ząbkowanie inaczej, ząbki mogą wyrosnąć w różnej kolejności, pojedynczo lub w duecie. Najczęściej te pierwsze pojawiają się ok. 7. miesiąca a ostatnie z dwudziestu po drugim roku. Gdy dzidzius na pierwszych urodzinach jest nadal bezzębny, trzeba odwiezić lekarza.
Zobaczymy, jak długą przerwę mamy teraz przed sobą... o ile w ogóle taka będzie, bo mam wrażenie, że następne ząbki są już w drodze.
Na początku mocno się ślinił, wkładał sobie częściej coś do buzi.
Miesiąc pózniej w buzi lądowało wszystko, a zamiast jednej piąstki były już dwie. Doszły biegunki, lekkie gorączki i rozdrażnienie.
A zęba ani widu ani słychu...
Dopiero dwa tygodnie temu pojawiły się dwie dolne jedyneczki, co było poprzedzone jeszcze większym cierpieniem i napadami przerazliwego płaczu. Ostre są niesamowicie, ale na szczęście podczas karmienia piersią nie czuję ich.
W tym trudnym czasie pomagały nam:
- kuleczki homeopatyczne Osanit i Chamomilla; nie wszyscy wierzą w homeopatię, ale warto spróbować. Super alternatywa dla Paracetamolu.
- Żel na dziąsełka Bobodent (z Polski). W Niemczech popularny jest Dentinox, ale jeszcze nie probówałam. W duecie z kuleczkami sprawdzał się super.
- gryzaczki; na początku Leon nie wiedział, do czego służą i jak z nich zrobić użytek. Potem jednak spontanicznie jakiś chwytał i podgryzał. Są też specjalne gumowe szczoteczki do masażu dziąsełek, w DM lub Rossmannie. Ulubionym gryzaczkiem są oczywiście jego własne jak i nasze palce.
- odwracanie uwagi, zajmowanie go zabawkami itd.
- wielu maluchom pomaga kawałek marchewki, chłodna zwilżona pielucha.
- w ostateczności można też podać Paracetamol. Mi się udało jakoś tego uniknąć.
Każdy maluch przechodzi ząbkowanie inaczej, ząbki mogą wyrosnąć w różnej kolejności, pojedynczo lub w duecie. Najczęściej te pierwsze pojawiają się ok. 7. miesiąca a ostatnie z dwudziestu po drugim roku. Gdy dzidzius na pierwszych urodzinach jest nadal bezzębny, trzeba odwiezić lekarza.
Zobaczymy, jak długą przerwę mamy teraz przed sobą... o ile w ogóle taka będzie, bo mam wrażenie, że następne ząbki są już w drodze.
Ubranka dla maleństwa
Każdy rodzic ma swój sposób ubierania dziacka, a ten ewoluuje wraz ze wzrostem malucha.
Ja dostałam dość dużo ciuszków od bratowej i koleżanek i one stanowią bazę, do której dokupuję brakujące ubranka lub te, które mi się po prostu podobają.
Jak każda mama, mogę kupować dla Leona bez końca, nawet kosztem swojej garderoby. Jest mnóstwo prześlicznych ubranek, ale większość z nich ma horrendalne ceny, a wg mnie 20 Eur za bluzkę, którą Leon założy może pięc razy, to trochę przesada.
Znalazłam więc kilka sposobów, na tańsze zakupy.
Znacie jakieś inne ciekawe firmy? Czekam na komentrze:)
Ja dostałam dość dużo ciuszków od bratowej i koleżanek i one stanowią bazę, do której dokupuję brakujące ubranka lub te, które mi się po prostu podobają.
Jak każda mama, mogę kupować dla Leona bez końca, nawet kosztem swojej garderoby. Jest mnóstwo prześlicznych ubranek, ale większość z nich ma horrendalne ceny, a wg mnie 20 Eur za bluzkę, którą Leon założy może pięc razy, to trochę przesada.
Znalazłam więc kilka sposobów, na tańsze zakupy.
- przede wszystkim wyprzedaże; akurat teraz mamy SSV i można złowić naprawdę fajne okazje, choć warto planować i kupować z głową, by szorty nie zostały nam na zimę. Mi się udało wiele rzeczy upolować w H&M (on-line, bo nie mam za bardzo jak jechać do centrum).
- second handy; nie wszyscy są ich zwolennikami, ja jednak je uwielbiam i żałuję, że te prawdziwe są tylko w Polsce, a więc nie bywam tak często. Znalazłam tam jednak bardzo dużo ubranek w idealnym stanie, oryginalych i dobrych jakościowo. No a do tego te ceny...Podoba mi się też idea powtórnego obiegu a podobno takie ubranka mają w sobie mniej chemii (hmm, nie jestem tu pewna, bo przecież w ciuchbudach też je muszą czymś psikać).
- Flohmarkt; osobiście jeszcze nie skorzystałam. Raz pojechałam, ale z Leonem i wózkiem, a tam był taki tłum, że nawet nie weszłam. Wiem jednak, że dużo mam tam skompletowało wyprawki, za śmieszne pieniądze. Są też zabawki, akcesoria itd. Info w internecie i na www.kidsgo.de.
- ebay i ebay Kleineanzeigen; udało mi się kupić np. prawie nowy śpiworek, czy oryginalnie zapakowane śpioszki. Warto tam też poszukać książek, które kosztują tylko cząstkę tego, co nowe w księgarni.
- www.mamikreisel.de; to tak jakby Flohmarkt on-line, ogólnie bardzo polecam. Można tam znalezć wiele oryginalnych i fajnych ubranek, ale trzeba uważać. Jak w kryteriach wyszukiwania wpisuję zawsze neu lub hervorragend, a i tak dostałam już ciuszki z dziurami czy plamami. Teraz pytam się zawsze dodatkowo czy są z pierwszej ręki.
- warto też popytać koleżanek, które mają dzieci. Często chętnie pożyczają ubranka lub się ich pozbywają, gdy nie planują więcej dzieci.
- H&M; lubię! Podobają mi się ich wzory, materiały i jakość. Nie są to ubranka na kika pokoleń, bo zauważam dziurki, ale dają radę. Minusem jest fakt, że nosi je mnóstwo maluchów, co może być problemem w przedszkolu, gdy wszystkie dzieci są ubrane na jedną modłę. Ubranka z tej firmy są większe niż na to wskazuje rozmiar, ale mam wrażenie, że dzięki temu można je bardzo długo zakładać.
- C&A; raczej na nie. Gdy Leon miał jakieś 6 tygodni, kupiłam mu dość dużo ubranek z tej firmy. Okazały się jednak małe i do tego bardzo sztywne. Niektórych nie założyl ani razu. Polecam tam tylko body (takie proste, pod bluzeczki) i piżamki.
- Zara; słyszałam wiele negatywnych opinii i biorąc pod uwagę jakość garderoby dla kobiet, jestem w stanie w nie uwierzyć. Mamy jednak od nich sztruksy i są super.
- ernstings-family (Topolino i Topomini); ok, należy do tańszych marek, ale o dość dobrej jakości.
- Next, Early Days; do spotkania w second handach; bardzo lubię.
- Benetton; suuuuper. Miałam jeden kompleci r. 62. Nie do zdarcia, rósł z Leonem.
- Cool club; marka ze sklepu Smyk. Fajne, ale bardzo dziwna rozmiarówka.
- TCM czyli Tchibo; podobno warto kupić.
- Esprit, Mexx;droższe marki, ale super jakość. Warto wybrać się do outletu (znowu okolice Dusseldorfu).
- Aldi (Impidimpi); bardzo lubię. Fajne ceny, fajnie się noszą, nie mogę narzekać.
- KiK, Zeemann etc.; osobiście nie robię tam zakupów. Mają ładne wzory, super ceny, ale mnie przeraża ten zapach produkcji chińskiej. Nie mogę się przekonać, ale może się mylę.
Znacie jakieś inne ciekawe firmy? Czekam na komentrze:)
Montag, 1. Juli 2013
PEKIP
Co czwartek chodzę z Leonem na kurs Pekip.
Pekip to było jedno z tych określeń, które usłyszałam po raz pierwszy w ciąży (obok np. maxi cosi).
Dowiedziałam się też kilku ciekawych rzeczy i naprawdę cieszę się na czwartek.
Na początku stresowało mnie, gdy Leon co chwilę płakał czy non stop chciał pić (etap odrzucenia butelki), jednak teraz podchodzę do tego inaczej i wiem, że to zupełnie normalne.
Dużą wartością jest dla mnie również możliwość ćwiczenia mojego niemieckiego, bo nie oszukujmy się, gdy siedzimy z maluchem w domu, może się on trochę pogorszyć.
Jest też kilka minusików:
Pekip to było jedno z tych określeń, które usłyszałam po raz pierwszy w ciąży (obok np. maxi cosi).
Nazwa pochodzi od skrótu Prager – Eltern – Kind – Programm i jest konceptem, którego głównym punktem jest uczestnictwo rodzica i dziecka w zajęciach grupowych. Przeznaczony jest dla maluchów w pierwszym roku życia a zacząć najlepiej ok. 4. miesiąca życia, kiedy są bardziej świadome otaczającego ich świata.
Przebywanie razem z innymi maleństwami (najczęściej są one mniej więcej w tym samym wieku) i ich rodzicami ma wiele plusów i głównym celem jest:
- wspomaganie maluszka w rozwoju przez Anregungen (impulsy, sugestie). Na tym kursie nikt do niczego nie jest zmuszany i jedynie sugeruje się możliwość wykonania jakiegoś ćwiczenia. Atmosfera jest przez to bardzo luzna, każdy robi w sumie to, na co ma akurat ochotę. Do dyspozycji są np. wielkie materace, maty, przeróżne zabawki (czy przedmioty codziennego użytku jak trzepaczka do jajek) czy nawet baseniki do pluskania. Co ważne, maluszki są rozebrane i bez pampersów, żeby ich nic nie krępowało. Wiem jednak, że na niektórych kursach rodzice decydują, że pieluszki zostają.
- kontakt z innymi rodzicami, wymiana doświadczeń. Czasem też wystarczy, że się wygadamy i opowiemy o problemach komuś, kto przeżywa podobne rzeczy. A przy okazji można dostać wiele dobrych wskazówek i porad, nie wiemy przecież wszystkiego i uczymy się na błędach.
- super okazja, żeby wyjść, nawiązać nowe znajomości i spędzić fajnie czas.
Dowiedziałam się też kilku ciekawych rzeczy i naprawdę cieszę się na czwartek.
Na początku stresowało mnie, gdy Leon co chwilę płakał czy non stop chciał pić (etap odrzucenia butelki), jednak teraz podchodzę do tego inaczej i wiem, że to zupełnie normalne.
Dużą wartością jest dla mnie również możliwość ćwiczenia mojego niemieckiego, bo nie oszukujmy się, gdy siedzimy z maluchem w domu, może się on trochę pogorszyć.
Jest też kilka minusików:
- Pekip jest najczęściej dość drogi, nawet 10 Eur za spotkanie. Ja płacę bardzo mało, bo do kursu dopłaca miasto (organizuje go AWO).
- zniechęcić może cała organizacja wyjścia na kurs, na którym malucha trzeba rozebrać, ubrać itd.
- przynajmniej w Dusseldorfie trudno jest znalezć wolne miejsca na Pekip (oferta kursów na www.kidsgo.de).
- biorąc pod uwagę, że maluszki są golutkie i korzysta się ze wspólnych materacy itd., istnieje duże ryzyko złapania jakichś wirusów. Nasz pediatra podchodzi do takich kursów sceptycznie, ale to już jest zupełnie osobista decyzja.
Abonnieren
Posts (Atom)