Witam Was serdecznie,
postanowiłam założyć nowy blog, o podobnej tematyce, z jeszcze szerszą perspektywą, wspominający o rzeczywistości w Niemczech, ale nieskupiający się na niej.
Najfajniejsze i najbardziej przydatne posty z tego bloga przeprowadzą się razem ze mną, ale mam wiele nowych pomysłów i póki co energię do ich realizacji.
Zapraszam Was do odwiedzenia mojego nowego miejsca :)))
http://zyciemamybezgranic.blogspot.de/
Do zobaczenia!
nie-co-dziennik-mamy-w-niemczech
Freitag, 4. April 2014
Mittwoch, 15. Januar 2014
Krzesełko do karmienia
Jakiś czas temu prosiłam Was o rady dotyczące wyboru krzesełka dla Leona. Długo nie mogłam się na żadne zdecydować, przeszukiwałam polskie i niemieckie fora, pytałam znajomych o ich doświadczenia i w końcu wybrałam się do sklepu, gdzie wypróbowaliśmy z Leonem kilka krzesełek.
W końcu padło na drewniane krzesełko z firmy Tipp Topp Comfort firmy Herlag. Nowe kosztuje ok. 80-90 Euro, ale używane można kupić już za 30-40 Euro.
Krzesełko używamy już od kilku miesięcy i jesteśmy z tego wyboru zadowoleni.
Plusy:
A jakie alternatywy są dostępne w sklepach?
Bardzo dobre opinie ma krzesełko z firmy Stokke. Jest dość podobne do naszego, z tym że nie posiada stolika i kosztuje ok. 150 Euro.
Do wyboru mamy też plastikowe krzesełka, które najczęściej posiadają regulowane oparcie i mogą być używane przez maleństwa, które jeszcze niepewnie siedzą. Np.
Minusem jest fakt, że to my musimy zawsze wsadzić tam dziecko a z pewnością przyjdzie wcześniej czy później moment, że samo o tym będzie decydowało. Ich zaletą są kolory, miękkie siedzenie oraz fakt, że można je złożyć, gdy nie są używane.
Dla tych, którzy szukają tańszej i bardzo praktycznej alternatywy znalazłąm taki model:
Taka kombinacja kosztuje od ok. 30-50 Euro i może nam długie lata służyć jako krzesełko i stolik dla przedszkolaka. Znajdziemy je np. w ofercie firmy Herlag czy Roba.
Wielu naszych znajomych polecało jeszcze tańszą opcję, krzesełko Antilop z IKEI.
Kosztuje ok. 15 Euro i znakomicie spełnia swoją rolę. Jest bardzo lekkie, ale dość stabilne. Niestety nie można go złożyć. Dla niewymagających lub jako drugie krzesełko, super!
Gdyby ktoś jednak miał ochotę wydać duuużo więcej, bo ok. 400 Euro, proponuję Bloom Fresco Chrome.
W tym przypadku płacimy chyba jednak głównie za design.
Wspomnę o jeszcze jednej kategorii, a mianowicie o mobilnych krzesełkach, które montujemy na normalnym "dorosłym" krześle:
W końcu padło na drewniane krzesełko z firmy Tipp Topp Comfort firmy Herlag. Nowe kosztuje ok. 80-90 Euro, ale używane można kupić już za 30-40 Euro.
Krzesełko używamy już od kilku miesięcy i jesteśmy z tego wyboru zadowoleni.
Plusy:
- baaaardzo stabilne, co Leon z upodobaniem testuje, a co jest chyba jedną z najważniejszych kwestii,
- dobrze wykonane,
- można bez problemu regulować wysokość siedzenia, stolika i oparcia na stopy,
- można dokupić pas bezpieczeństwa oraz poduszkę,
- dość łatwo utrzymać je w czystości, lakier jest odporny na ślinę,
- prawdziwe drewno,
- nie zajmuje aż tak dużo miejsca,
- rośnie razem z maluchem, może być używane od momentu, gdy umie siedzieć do 25 kg. Po usunięciu stolika, mały smakosz będzie mógł samodzielnie wejść na i zejść z krzesełka.
- dość ciężkie (dzięki temu jednak stabilne),
- nie można go złożyć.
A jakie alternatywy są dostępne w sklepach?
Bardzo dobre opinie ma krzesełko z firmy Stokke. Jest dość podobne do naszego, z tym że nie posiada stolika i kosztuje ok. 150 Euro.
Do wyboru mamy też plastikowe krzesełka, które najczęściej posiadają regulowane oparcie i mogą być używane przez maleństwa, które jeszcze niepewnie siedzą. Np.
![]() |
Fischer Price |
![]() | |
Chicco Polly 2 w 1 |
Dla tych, którzy szukają tańszej i bardzo praktycznej alternatywy znalazłąm taki model:
Taka kombinacja kosztuje od ok. 30-50 Euro i może nam długie lata służyć jako krzesełko i stolik dla przedszkolaka. Znajdziemy je np. w ofercie firmy Herlag czy Roba.
Wielu naszych znajomych polecało jeszcze tańszą opcję, krzesełko Antilop z IKEI.
Kosztuje ok. 15 Euro i znakomicie spełnia swoją rolę. Jest bardzo lekkie, ale dość stabilne. Niestety nie można go złożyć. Dla niewymagających lub jako drugie krzesełko, super!
Gdyby ktoś jednak miał ochotę wydać duuużo więcej, bo ok. 400 Euro, proponuję Bloom Fresco Chrome.
W tym przypadku płacimy chyba jednak głównie za design.
Wspomnę o jeszcze jednej kategorii, a mianowicie o mobilnych krzesełkach, które montujemy na normalnym "dorosłym" krześle:
![]() |
Stokke, ok. 60 Euro |
![]() |
A może krzesełko z kartonu?
![]() |
Firma Belkiz |
Pozdrawiam serdecznie!!! |
Freitag, 10. Januar 2014
Karmienie piersią - nasza historia
O karmieniu piersią mówi się bardzo dużo, jego zalety wychwalane są pod niebiosa a dla wielu jest to jedyna słuszna alternatywa karmienia maleństwa. Dla mnie jest to zagadnienie dość złożone i w gruncie rzeczy trudne. W pierwszym roku mojego Leona przysporzyło mi wiele stresów, łez, ale i pięknych momentów.
Karmić piersią chciałam zawsze. Przeczuwałam jednak, że może to nie być takie łatwe i starałam się na nic nie nastawiać i zobaczyć jak to wyjdzie w rzeczywistości.
A początki były trudne... Leon miał bardzo silny odruch ssania, ale mimo wszystko nie udawało się mu chwycić lewego sutka, z powodu płaskiej brodawki. Pomocne okazały się silikonowe nakładki, ale było to bardzo stresujące. Głodne maleństwo płakało, ja nie umiałam go jakoś sensownie chwycić, a tu jeszcze jakieś nakładki... Do tego mleko się jakoś nie pojawiało, na trzeci dzień nie nastąpił nawał pokarmu. Piłam bardzo dużo, przystawiałam Leona co chwilę, ale to nic nie pomagało. W końcu musieliśmy mu podać strzykawką mleko modyfikowane. Wypił niewiele, jakieś 10 ml, ale ja poczułam się jak najgorsza matka, która zawiodła swoje dziecko.
Później dostał bardzo silnej żółtaczki. Poziom bilirubiny nie chciał spadać, spędziliśmy tydzień w szpitalu, gdzie Leon leżał pod lampami. Przyczyna okazała się prozaiczna - Leon się po prostu nie najadał przez co nie wypłukiwał bilirubiny. I znowu cios... nie dałam rady... Do tego oczywiście doszły hormony i przepłakałam wiele godzin. Od tego momentu karmiłam go 20 minut piersią, dokarmiałam butelką a na koniec odciągałam pokarm. To było wykańczające, traciłam powoli zapał, ale się nie poddałam.
Temu wszystkiego towarzyszyły oczywiście bolące okrutnie sutki. Stosowałam maści, wietrzyłam piersi, ale nic nie pomagało, bo po każdym karmieniu stan się pogarszał.
Gdy Leon miał miesiąc dostałam bolesnego zatoru w prawej piersi. Mimo że byłam pod opieką położnej, przerodził się on w zapalenie piersi a ono spowodowało ropień. Ból nie do zniesienia, a gdy ginekolog zobaczyła moją pierś, od razu wysłała mnie do szpitala. Tam trafiłam na specjalistki, które podeszły do mnie bardzo po ludzku i pomogły mi bez konieczności operacji.
Na początku zasugerowały, że muszę natychmiast zakończyć karmienie, ale ja chciałam walczyć. Nadal odpompowywałam mleko, dokarmiałam butelką i prawie nie spałam. Leon nie miał problemu z łączeniem karmienia butelką i piersią, co było w przypadku jakiegoś wyjścia dość komfortowe.
Po około trzech miesiącach karmienie przestało być bolesne. Po czterech przestałam dokarmiać butelką i wystarczała pierś. Co więcej, Leon całkowicie odrzucił mleko modyfikowane. Stało się coś, co wcześnie było dla mnie nie do pomyślenia. Karmienie stało się przyjemnością, chwilą wytchnienia. Próby odstawienia Leona po 6-tym miesiącu skończyły się porażką i tak karmiłam prawie do pierwszych urodzin, kiedy to mój synek był gotowy na rozstanie.
W następnych postach napiszę o problemach związanych z karmieniem, przekażę Wam trochę moich porad, opowiem o tym, co należy mieć planując karmić piersią.
Jak widzicie karmienie piersią było w naszym przypadku dość trudne i bolesne. Ja byłam jednak bardzo zdesperowana (tak, to słowo pasuje tu najlepiej) i mi się udało! Oczywiście obrzymią zasługę ma też sam Leon, który nie poszedł na łatwiznę decydując się tylko na butelkę.
Nie lubię, gdy ktoś mówi, że każda mama musi karmić i na pewno każda to może robić. Są sytuacje, że karmienie nie jest możliwe, choć bardzo rzadko. Myślę tu o różnych chorobach, o sytuacji gdy dziecko się krztusi, nie ma siły czy ochoty ssać.
Uważam jednak, że twierdzenie, że ktoś nie ma mleka, że boli, to po prostu wymówki. Podstawą jest chcieć karmić i nauczyć się odpowiednio przystawiać maleństwo (bardzo ważne).
Nie każda mama jednak to lubi, i to jest jak najbardziej ok. Nie bójmy się do tego przyznać, to tylko nasza decyzja.
Karmić piersią chciałam zawsze. Przeczuwałam jednak, że może to nie być takie łatwe i starałam się na nic nie nastawiać i zobaczyć jak to wyjdzie w rzeczywistości.
A początki były trudne... Leon miał bardzo silny odruch ssania, ale mimo wszystko nie udawało się mu chwycić lewego sutka, z powodu płaskiej brodawki. Pomocne okazały się silikonowe nakładki, ale było to bardzo stresujące. Głodne maleństwo płakało, ja nie umiałam go jakoś sensownie chwycić, a tu jeszcze jakieś nakładki... Do tego mleko się jakoś nie pojawiało, na trzeci dzień nie nastąpił nawał pokarmu. Piłam bardzo dużo, przystawiałam Leona co chwilę, ale to nic nie pomagało. W końcu musieliśmy mu podać strzykawką mleko modyfikowane. Wypił niewiele, jakieś 10 ml, ale ja poczułam się jak najgorsza matka, która zawiodła swoje dziecko.
Później dostał bardzo silnej żółtaczki. Poziom bilirubiny nie chciał spadać, spędziliśmy tydzień w szpitalu, gdzie Leon leżał pod lampami. Przyczyna okazała się prozaiczna - Leon się po prostu nie najadał przez co nie wypłukiwał bilirubiny. I znowu cios... nie dałam rady... Do tego oczywiście doszły hormony i przepłakałam wiele godzin. Od tego momentu karmiłam go 20 minut piersią, dokarmiałam butelką a na koniec odciągałam pokarm. To było wykańczające, traciłam powoli zapał, ale się nie poddałam.
Temu wszystkiego towarzyszyły oczywiście bolące okrutnie sutki. Stosowałam maści, wietrzyłam piersi, ale nic nie pomagało, bo po każdym karmieniu stan się pogarszał.
Gdy Leon miał miesiąc dostałam bolesnego zatoru w prawej piersi. Mimo że byłam pod opieką położnej, przerodził się on w zapalenie piersi a ono spowodowało ropień. Ból nie do zniesienia, a gdy ginekolog zobaczyła moją pierś, od razu wysłała mnie do szpitala. Tam trafiłam na specjalistki, które podeszły do mnie bardzo po ludzku i pomogły mi bez konieczności operacji.
Na początku zasugerowały, że muszę natychmiast zakończyć karmienie, ale ja chciałam walczyć. Nadal odpompowywałam mleko, dokarmiałam butelką i prawie nie spałam. Leon nie miał problemu z łączeniem karmienia butelką i piersią, co było w przypadku jakiegoś wyjścia dość komfortowe.
Po około trzech miesiącach karmienie przestało być bolesne. Po czterech przestałam dokarmiać butelką i wystarczała pierś. Co więcej, Leon całkowicie odrzucił mleko modyfikowane. Stało się coś, co wcześnie było dla mnie nie do pomyślenia. Karmienie stało się przyjemnością, chwilą wytchnienia. Próby odstawienia Leona po 6-tym miesiącu skończyły się porażką i tak karmiłam prawie do pierwszych urodzin, kiedy to mój synek był gotowy na rozstanie.
W następnych postach napiszę o problemach związanych z karmieniem, przekażę Wam trochę moich porad, opowiem o tym, co należy mieć planując karmić piersią.
Jak widzicie karmienie piersią było w naszym przypadku dość trudne i bolesne. Ja byłam jednak bardzo zdesperowana (tak, to słowo pasuje tu najlepiej) i mi się udało! Oczywiście obrzymią zasługę ma też sam Leon, który nie poszedł na łatwiznę decydując się tylko na butelkę.
Nie lubię, gdy ktoś mówi, że każda mama musi karmić i na pewno każda to może robić. Są sytuacje, że karmienie nie jest możliwe, choć bardzo rzadko. Myślę tu o różnych chorobach, o sytuacji gdy dziecko się krztusi, nie ma siły czy ochoty ssać.
Uważam jednak, że twierdzenie, że ktoś nie ma mleka, że boli, to po prostu wymówki. Podstawą jest chcieć karmić i nauczyć się odpowiednio przystawiać maleństwo (bardzo ważne).
Nie każda mama jednak to lubi, i to jest jak najbardziej ok. Nie bójmy się do tego przyznać, to tylko nasza decyzja.
Samstag, 4. Januar 2014
Zaczynamy na nowo!
Witam Was bardzo serdecznie w nowym roku!!
Ostatnie tygodnie minęły niesamowicie szybko, dużo się działo i niestety było mnóstwo ważniejszych spraw od bloga.
W małym skrócie:
Zamierzam doprowadzić do końca cykl z zabawkami, napisać kilka postów na temat karmienia piersią, jak i poruszyć wiele kwestii po prostu z życia. Mam nadzieję, że będziecie ze mną, to doda mi motywacji i uwieczni w przekonaniu o sensowności pisaniu bloga.
Życzę Wam cudownego roku 2014!! Niech marzenia się spełnianiają!!
Pozdrawiam!
Ania
Ostatnie tygodnie minęły niesamowicie szybko, dużo się działo i niestety było mnóstwo ważniejszych spraw od bloga.
W małym skrócie:
- Leon skończył roczek,
- nie karmię już piersią,
- mały zaczął jeść praktycznie wszystko, chętnie próbuje nowości i stał się małym żarłoczkiem,
- szukamy przedszkola, mamy już kilka rozmów w planie
- mieliśmy U6,
- zaczynam szukać nowej pracy.
Zamierzam doprowadzić do końca cykl z zabawkami, napisać kilka postów na temat karmienia piersią, jak i poruszyć wiele kwestii po prostu z życia. Mam nadzieję, że będziecie ze mną, to doda mi motywacji i uwieczni w przekonaniu o sensowności pisaniu bloga.
Życzę Wam cudownego roku 2014!! Niech marzenia się spełnianiają!!
Pozdrawiam!
Ania
Freitag, 22. November 2013
Nasz pierwszy urlop
Zawsze strarałam się wyjechać choć raz w roku, wygrzać kosteczki i naładować baterie. W ubiegłym roku nie udało się, bo gdy w końcu dostałam wolne w pracy, byłam w zaawansowanej ciąży i nie miałam ani siły ani odwagi na podróże.
Tegoroczny wyjazd planowaliśmy już dawno, ale organizowaliśmy wszystko mimo wszystko na ostatnią chwilę. Jak zwykle...
Nasze oczekiwania nie były jakieś wygórowane: nie chcieliśmy lecieć zbyt daleko i miało być jeszcze dość ciepło. Z tygodnia na tydzień odpadały kolejne miejsca i w końcu zostały nam Kanary. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na najcieplejszą Fuerteventurę, a dokładniej wybrzeże Costa Calma.
Wycieczkę po raz pierwszy zabukowaliśmy przez Internet, co się okazało super sprawą. Na spokojnie mogliśmy porównać oferty, sprawdzić oceny hoteli i nie traciliśmy czasu na wyprawy do biura.
Trafiliśmy na w miarę dobry hotel, który jednak nie zachwycał. Największym plusem był widok na ocean. Jedzenie, obsługa i kilka innych rzeczy można by było poprawić, ale nie było tak źle. Pod materac nie zaglądaliśmy a toalety nie prześwietlaliśmy ultrafioletem, jak to niektórzy mają w zwyczaju.
Sama wyspa nas nie zachwyciła, choć na szczęście jej południowa część wyglądała ciekawiej. Krajobraz jest dość księżycowy, przeważają kamienie i przestrzenie pozbawione zieleni. Wszelkie rośliny rosną tylko w pobliżu hoteli, gdzie są sztucznie nawadniane. Do zwiedzania też nie ma za wiele, co akurat dla nas okazało się plusem. Mogliśmy spokojnie odpoczywać, bez uczucia, że tracimy okazję, by zobaczyć jakieś wspaniałości. Zwiedziliśmy najbliższą okolicę i to nam wystarczyło.
Pogoda na początku listopada była fantastyczna, choć kilka dni było bardzo wietrznych i raz dość mocno popadało. Słońce grzało nadal długo i mocno, woda w oceanie też miała znośną temperaturę. Czego chcieć więcej?
Leon ogólnie sobie bardzo fajnie radził, choć myślę, że to nie był najlepszy moment na takie wycieczki. Dlaczego?
- wychodziło mu kilka ząbków na raz i bardzo cierpiał.
- nie chodzi jeszcze, a ja nie byłam zbyt spokojna, gdy raczkował po tych brudnych podłogach.
- nie przesypia jeszcze nocy a do tego poprzez zmianę czasu budził się codziennie już po 5.
- nie je jeszcze normalnych posiłków, przez co trudno było go utrzymać przy stole a tym samym nasze posiłki to był stres.
- konieczność zabrania ze sobą zapasu pieluszek oraz słoiczków.
Prawdopodobnie wyjazd za kilka miesięcy wyglądałby inaczej, ale ja potrzebowałam odskoczni właśnie teraz. Tydzień wyrwany z codziennej rutyny, bez konieczności sprzątania i gotowania potrafi czynić cuda i dodać energii na zimowe tygodnie.
Tak więc mimo wszystko polecam taki wypad, nieważne jak daleko. To mnóstwo wspomnień i zapewne pięknych zdjęc. Możliwość, by maluszek spędził trochę więcej czasu z tatą.
A do tego warto wykorzystać fakt, że dzieci do ukończenia drugiego roku podróżują z darmo:)))
W następnym poście napiszę trochę porad odnośnie urlopu z takimi maluszkami:)
Póki co pozdrawiam!!!
Mittwoch, 20. November 2013
Co u nas?
Ponownie zniknęliśmy na dłuższą chwilkę. W ostatnich tygodniach bardzo brakowało mi czasu, a wieczorem, gdy w końcu miałam chwilę dla siebie, po prostu zasypiałam na kanapie. Nie pomagała nawet kawa, mój organizm domagał się luzu i odpoczynku.
Oczywiście winię za to głównie pogodę, która czasem dobija. Szaro, chłodno i czasem już mroźno a do tego dzień jest taki krótki. No oczywiście mój Leon również daje czadu, bo nic tylko biegam za nim. A on pokłady energii ma olbrzymie i szybko odnawialne:)))
No ale po kolei, co u nas.
Leon
My
Ja
Oczywiście winię za to głównie pogodę, która czasem dobija. Szaro, chłodno i czasem już mroźno a do tego dzień jest taki krótki. No oczywiście mój Leon również daje czadu, bo nic tylko biegam za nim. A on pokłady energii ma olbrzymie i szybko odnawialne:)))
No ale po kolei, co u nas.
Leon
- Dziś skończył 11 miesięcy!! Kiedy to minęło?? To naprawdę nie do pomyślenia, że już za miesiąc będziemy świętować jego pierwsze urodziny.
- Od jakichś trzech tygodni profesjonalnie raczkuje i w ogóle zarzucił pełzanie. Potrafi być szybki jak błyskawica i wygląda przeuroczo, taki mały raczek.
- Nadal bardzo chętnie stoi i wspina się na wszystko co się do tego nadaje. Również na nasze nogi. Jeżeli już uda mi się ugotować coś szybkiego, to właśnie z nim przyczepionym do nóg. Czasem próbuje się już puszczać i udaje mu się utrzymać kilka sekund równowagę.
- Myślę, że za kilka tygodni może zrobić pierwszy kroczek, ale nie chcę tego sztucznie przyspieszać. Gdy ma ochotę, znajduje sobie coś do pchania i ćwiczy. Niechętnie jednak idzie, gdy bierzemy go za rączki. Ja nie mam ambicji, by chodzil jak najwcześniej, a raczkowanie wzmocni mu mięsnie, które przecież mu się przydadzą.
- Jakoś zaraz po chrzcinach zaczął chętniej zjadać kaszki i zupki. Powoli doszliśmy do etapu, gdy wsadzany do krzesełka cieszy się na swoje jedzonko i je ze smakiem. Coraz bardzie interesuje się tym, co my jemy a ja mam coraz większą ochotę gotować dla niego samodzielnie.
- Dzięki temu udało mi się bardzo ograniczyć karmienie piersią i robię to teraz tylko 1 czy 2 razy w nocy. Ciężko mi wyeliminować te nocne pobudki, ale myślę, że to też kwestia kilku tygodni.
- Zaczyna kombinować z głoskami, sylabami. Obok mama, baba pojawiają się ama, ababa czy z hiszpańskiego que:)
- Stał się taką przylepą, jest najczęśniej przy nas, chętnie na rękach, ale równocześnie nie boi się obcych, chętnie zaczepia innych ludzi.
- Mam wrażenie, że wychodzi mu na raz kilka ząbków. Obecnie ma ich już prawie osiem i nadal nieustannie cierpi.
My
- Na początku listopada byliśmy w trójkę na pierwszym takim prawdziwym urlopie. Więcej napiszę w osobnym poście.
- Nadal szukamy domu i marzymy o własnym kącie.
Ja
- Ostatnio mam trochę stresa. Jakoś bałam się końca tego roku, bo to oznacza koniec tego w miarę beztroskiego okresu. Czas by pomyśleć o powrocie do pracy albo znalezieniu nowej. No i perspektywa, że za jakiś czas ktoś inny miałby się zająć moim oczkiem w głowie... Staram się jednak nie zwariować i podchodzić do tego na spokojnie.
- Poczułam ogromną potrzebę zmian, lepszej organizacji i rozwoju. Zaczęłam czytać mnóstwo blogów na ten temat, kupiłam organizer... by stwierdzic, że większość porad nie odnosi się do mam. Bo jak tu zaplanować dzień, gdy tak naprawdę wszystko zależy od dziecka? Czy uda nam się przespać w miarę dobrze noc, czy będą dwie drzemki, w jakim będzie humorze?
- Nadal stosuję minimalizm w sferze kosmetyków. Jestem bardzo z siebie dumna, bo nie kupuję zbyt wielu nowych i systematycznie wykorzystuję zapasy.
- Postanowiłam schudnąć i sprawdzić fenomen Ewy Chodakowskiej stosując porady z jej książki. Po pierwszym treningu, przerwanym szybszą pobudką Leona, mam oczywiście mega zakwasy. I wiem już, że same zakwasy to nic przyjemnego, Jednak zakwasy i opieka nad synkiem, konieczność podnoszenia słodkich 10 kg, to coś bardzo bolesnego i nieprzyjemnego. Tak więc zmniejszam tempo. A póki co, ograniczam słodycze.
- A oprócz tego mam mnóstwo pomysłów na nowe posty i nadzieję, że uda mi się je zrealizować.
Mittwoch, 16. Oktober 2013
Praktyczna mama 2.
Hej:)))
Dziś taki krótki post o czymś, co ułatwia mi teraz troszkę życie a dokładniej pisząc, sprzątanie.
Odkąd Leon pełza, zadziwia mnie ilość kurzu i brudu na podłodze, która się zbiera każdego dnia. Wcześniej pewnie też tak było, ale nie przyglądałam się temu tak dokładnie i wystarczało mi odkurzanie co kilka dni.
Teraz oczywiście szybko musiały zostać wprowadzone zmiany, by zapewnić małemu higieniczne warunki do szaleństw na podłodze.
Ogólnie nie lubię odkurzać, gdy jestem z nim sama w domu, bo nie słyszę wtedy, czy wszystko u niego ok. Jest jednak inna, bezgłośna alternatywa.
Takie suche chusteczki przyciągają kurz, włosy itd. Według mnie naprawdę działają, choć oczywiście nie są tak dokładne jak odkurzanie.
Używam je każdego ranka razem z miotełką-mopem Swiffers.
Na zdjęciu widzicie takie chusteczki z firm Swiffers i Aldi. Te pierwsze są grubsze i a tym samym troszkę lepsze, ale te drugie znacznie tańsze i też dają radę.
Polecam i pozdrawiam!
Ania
Dziś taki krótki post o czymś, co ułatwia mi teraz troszkę życie a dokładniej pisząc, sprzątanie.
Odkąd Leon pełza, zadziwia mnie ilość kurzu i brudu na podłodze, która się zbiera każdego dnia. Wcześniej pewnie też tak było, ale nie przyglądałam się temu tak dokładnie i wystarczało mi odkurzanie co kilka dni.
Teraz oczywiście szybko musiały zostać wprowadzone zmiany, by zapewnić małemu higieniczne warunki do szaleństw na podłodze.
Ogólnie nie lubię odkurzać, gdy jestem z nim sama w domu, bo nie słyszę wtedy, czy wszystko u niego ok. Jest jednak inna, bezgłośna alternatywa.
Takie suche chusteczki przyciągają kurz, włosy itd. Według mnie naprawdę działają, choć oczywiście nie są tak dokładne jak odkurzanie.
Używam je każdego ranka razem z miotełką-mopem Swiffers.
Na zdjęciu widzicie takie chusteczki z firm Swiffers i Aldi. Te pierwsze są grubsze i a tym samym troszkę lepsze, ale te drugie znacznie tańsze i też dają radę.
Polecam i pozdrawiam!
Ania
Abonnieren
Posts (Atom)